Jak to jest, że żenią się Żabki z Kotkami,
a rozwodzą krowy z baranami?…

Droga czytelniczko, czy zdarza Ci się mówić do swojego męża czy faceta „Misiu” albo „Kotku”? A Ty, drogi czytelniku, nazywasz swoją partnerkę czy żonę „Żabcią” lub „Myszką”? Zapewne tak, bo odzwierzęce zdrobnienia są jednymi z najczęściej stosowanych. To oczywiste, że chcemy do ukochanej osoby (przynajmniej na początku znajomości) zwracać się jak najczulej, ale dlaczego to akurat fauna stanowi dla nas źródło inspiracji dla miłosnej nomenklatury?

Zakochani widzą świat zwykle przez różowe okulary – miłość uskrzydla i sprawia, że wszystko wokół wydaje się lepsze i piękniejsze. Do tej euforii i afirmacji idealnie wręcz masują przysłowiowe motylki i pszczółki, ale i cała reszta przesłodkich kotków, misiów i kurczaczków. Nic tylko głaskać i przytulać.
Psychologowie twierdzą, że podświadomie nawiązujemy w ten sposób do swojego dzieciństwa – rodzice zwykle używają zdrobnień zwracając się do swoich dzieci, więc pozytywnie nam się to kojarzy, przywołuje ciepłe uczucia i wspomnienia.

pies i kot
zdjęcie pochodzi z pixabay.com

Wszelkie zdrobnienia i czułe słówka budują intymność i bliskość. Wraz z hermetycznymi „związkowymi” żartami, skojarzeniami czy dowcipami tworzą specyficzny, indywidualny dla danej pary „język miłości”. Przecież Misiem nazywa mnie tylko moja ukochana, dla reszty świata jestem Janem Kowalskim, albo co najwyżej Jankiem czy Jaśkiem.
Nie wszyscy lubią jednak, by te sfery się przenikały – i o ile nie mają nic przeciwko używaniu zwierzęcych zdrobnień w zaciszu alkowy, to czują się zażenowani czy ośmieszeni, gdy takie słowa padają w obecności krewnych czy znajomych.

Różne podejście partnerów do zdrobnień może objawiać się już przy ich wyborze. Nie wszyscy mają identyczne skojarzenia i zwierzęce preferencje. Podczas gdy jedna Pani uzna „Żabcię” czy „Myszkę” za czułe i miłe określenie, innej może się to bezwzględnie kojarzyć z obślizgłym i mało urodziwym płazem oraz szkodliwym gryzoniem, do których czuje obrzydzenie czy strach. I z amorów nici.
Zresztą zwierząt, które mogą kojarzyć się niejednoznacznie jest o wiele więcej – przykładowo „Świnka” czy „Słonik” mogą być wręcz potraktowane jako obraźliwy przytyk dotyczący tuszy. Czasem wręcz zupełnie nieświadomie możemy sprawić komuś przykrość, np. nazywając „Bociankiem” kogoś, kto ma ukryty kompleks chudych nóg. Atlas zoologiczny jest pełen pułapek dla zakochanych. 😉

Choć zdrobnienia budują bliskość między partnerami i są jej wyrazem, to w sytuacjach naprawdę intymnych mogą zyskiwać zupełnie inny wymiar i znaczenie. I tak jak pewne określenia mogą jednoznacznie kojarzyć się z seksem i sprzyjać jego inicjowaniu, tak inne… potrafią skutecznie gasić ogień w sypialni. Jak z jednej z kabaretowych piosenek: „Nie mów do mnie Misiu, mów do mnie Tygrysie!”…

Nie wszyscy jednak lubią zdrobnienia. I to bez względu na ich dobór. Uważają je za infantylne albo zbytnio oklepane. Zwłaszcza z tym ostatnim trudno się nie zgodzić, bo jeśli np. wszyscy kumple z osiedla są przez swoje dziewczyny nazywane misiami, to człowiek woli pozostać zwykłym Krzyśkiem niż dołączyć do niedźwiedziego stada…
Mnie osobiście najbardziej uderza, gdy dana osoba po rozstaniu z jednym partnerem lub partnerką wiąże się z kolejnym/kolejną a zdrobnienie… zostaje to samo – czyli po prostu jest kolejny Kotek albo kolejna Myszka. Może to po to żeby się nie pomylić?… 😉

Kobieta i mężczyzna budzą się rano po upojnej nocy.
On: I jak Ci się spało, Żabko?
Ona: Cudownie. Byłeś wczoraj świetny, Tygrysie.
On: Ty też Myszko byłaś wspaniała.
Ona: To może jakieś wspólne śniadanie, Kotku?
On: No dobra, przyznaj się, Ty też nie pamiętasz jak mam na imię, prawda?

Słowo ma ogromną moc. Możemy za jego pomocą wyrażać emocje i uczucia. Wyznania, zdrobnienia, czułe słówka mogą mieć ogromny wpływ na naszą relację, o ile oczywiście używamy ich szczerze, w odpowiedniej sytuacji i dbamy o ich odpowiedni dobór…

A jakie jest Twoje ulubione zdrobnienie? Albo takie, którego nie znosisz? Również inspirują Cię zwierzęta?…